Kamienie

Kamienie na moim karku i ramionach.
Obłe, ciężkie głazy
zrośnięte w skorupę lęku i niemocy.

Dotykam was z Miłością.
Patrzę na was z Miłością.

Jesteście gładkie, lekko ciepłe,
zbite w jednolity pancerz,
przylegający do mojej Duszy
niczym skóra gada.

Cudowna mała dziewczynka
tuliła was w nocy,
by rano zabrać ze sobą do szkoły.

Potem… Ach stałyście się naprawdę nieodzowne –
jeden kamień za każdą niepamięć cierpienia.

Tyle trzeba było udźwignąć!

Ten tuż pod potylicą
wzięty ręką Duszy
pali jak żarzący się węgiel.
Obok niego jest śliczny, gładki i jasny
niczym szlachetny klejnot w kształcie jaja.
Waży najwięcej ze wszystkich.
Ten pod pierwszym kręgiem szyjnym jest czarny.
Ten znad lewej łopatki ostry i chropowaty,
znad prawej – śliski i nakrapiany.
Są ich miliony, każdy jest inny,
jednak widziane razem
tworzą jednolity, gładki pancerz.

Znam je wszystkie.
Na przykład ten żarzący się, ukryty najgłębiej,
to palący wstyd.
Ten czarny – gorycz pomieszana z żalem.
Ten ostry zawiera odgłosy krzyku.
Ten dziwnie szary, jakby brudny,
to obrazy osaczającej mnie brzydoty.

Dusza bierze moją dłoń. Dotykam kamiennej skorupy.
Pęka. Kruszy się. Sypie się z niej piasek.

Jest mi lżej…
I tak się cieszę, że nie skamieniało mi serce…

Moja Dusza
przyjmowała każdy z tych kamieni
wyparcia i niepamięci.
Przechowywała je dla mnie
niczym matka posag dla ukochanej córki.
Jestem gotowa go odebrać.